Szesnasta Gwiazda ⭐ Avyanna

Poranek następnego dnia był okropny. Absolutnie wszystko mnie bolało. Kiedy siadałam, słyszałam, jak kości mi strzykają. Po chwili Cathan i Arian również wstali. Przypomniałam sobie, co wydarzyło się poprzedniego wieczora i na moment zmroziło mi krew. Ci wszyscy ludzie, którzy tam byli... co się z nimi stało? Czy wszyscy nie żyli? A może udało im się uciec? Poczułam okropne wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja, dalej by żyli.


- Jesteśmy już niedaleko - powiedział Arian, wstając i rozglądając się dookoła. - Na pewno dotrzemy przed południem.


Nie byłam w stanie zareagować na to w żaden sposób. Ręce zaczęły mi drżeć. Pamiętałam te wszystkie krzyki, podczas gdy ja zastanawiałam się jak uciec. Po prostu zostawiłam tych ludzi w tyle, przejmując się tylko sobą i swoim życiem. Nie tak powinno być. Powinnam im pomóc.


- Avy?


Siedziałam skulona przy drzewie i przyciskałam do siebie ramiona. W jednej chwili wszyscy się śmiali, a w drugiej krzyczeli ze strachu. A co z panią Shalin? Nie było jej w gospodzie, ale może przeszukiwali resztę domów. Czy byliby zdolni do tego, żeby zamordować kobietę, która była całkowicie bezbronna? Spojrzałam na szary szal, który mi podarowała. Czy włóczki, z których miały powstać kolejne szale, zostały zabrudzone jej krwią?


- Avy, musimy iść dalej - powiedział Arian, przykucając przede mną. 


- Zostaw ją. Potrzebuje dłuższego odpoczynku - wtrącił Cathan.


Może rzeczywiście potrzebowałam odpoczynku, ale wiedziałam, że nie mamy czasu. Jeżeli dalej byśmy zwlekali, życie kolejnych osób mogłoby być zagrożone.


- Wszystko jest dobrze. Ruszamy dalej. 


Na potwierdzenie moich słów od razu wstałam, gotowa do drogi. Mimo że nogi mnie bolały, starałam się tego nie okazywać. Tylko kiedy nastąpiłam stopą na jakiś kamień, nieznacznie się krzywiłam. 


Nie wiedziałam, na jakiej jesteśmy wysokości, ale z każdą chwilą było mi coraz chłodniej. Czułam ciepło wypływające mi na policzki, nie tyle z zimna ile z wysiłku. Arian prowadził nas z dala od wytyczonej ścieżki na szczyt. Tam bylibyśmy za bardzo na widoku. Jednak z czasem drzewa zaczęły się przerzedzać i zaczął zastępować je śnieg. Nasze ciemne futra dobrze się na nim odznaczały. Nie było już sensu się kryć, bo nie było nawet za czym. 


Nagle przed naszymi oczami pojawił się wodospad. Nigdy wcześniej nie widziałam, czegoś tak pięknego. Powoli ruszyłam za Arianem, nie spuszczając zachwyconego wzroku z wodospadu. Nie było to oczywiście najlepszą decyzją, szczególnie że szliśmy blisko wody. Jeden z kamieni osunął się pod moim ciężarem i pewnie wpadłabym do wody, gdyby Cathan mnie nie przytrzymał. Pomógł mi z powrotem dobrze stanąć, a ja z uśmiechem mu podziękowałam. Byłam już bardziej uważna, ale również bardziej zmęczona. Nie mieliśmy nic do jedzenia, a na niższych partiach zjedliśmy tylko parę garści jagód. Nadal miałam delikatnie niebieskie dłonie od nich. 


Wodospad był coraz bliżej, a ja zaczęłam czuć bijący od niego chłód oraz krople wody na twarzy. Wkrótce szum zagłuszył wszystko dookoła i jedyne co słyszałam, to bicie mojego serca.


W pewnym momencie Arian dał nam znak, żebyśmy się zatrzymali, a sam zbliżył się do wodospadu i zniknął za spływającą wodą. Na moment wstrzymałam powietrze i w napięciu czekałam, aż znowu się pojawi. Czas zdawał się zatrzymać, ale kiedy w końcu wyłonił się zza wodospadu, niesamowicie przyspieszył. W jednej chwili stałam przy wodospadzie, a w kolejnej w ciemnej jaskini tuż za nim. W jaskini panował półmrok, a w oddali dostrzegłam bardzo jasny punkt. Ruszyłam jako pierwsza w jego kierunku. Szum wodospadu oraz dźwięk moich kroków mieszał się i odbijał od ścian. Poza tym panowała niewyobrażalna cisza. Z każdą chwilą punkt był coraz większy i wyraźniejszy. W końcu dokładnie zobaczyłam co to. Srebrna Róża. Znaleźliśmy ją. Była piękna. Wyrosła na kamieniu, do którego jak najszybciej podeszłam i ją zerwałam. Nie emanowała już takim samym blaskiem jak chwilę wcześniej, a kilka pojedynczych płatków, upadło na ziemię. Uśmiechnęłam się szeroko. 


- Świetnie, a teraz mi ją oddaj.


Ten głos nie należało ani do Ariana, ani do Cathana. Uśmiech zniknął w jednej chwili, kiedy powoli odwróciłam się do tyłu. Kimberly stała przede mną z triumfalnym uśmieszkiem na ustach i dłonią wystawioną w moim kierunku. Emanowała od niej pewność siebie. Wiedziała, że wygrała. Za nią stało kilkunastu jej ludzi. Trzech z nich przytrzymywało Ariana, a jeden Cathana, przykładając im miecze do gardła.


- Ah tak - mruknęła Kimberly, rzucając szybkie spojrzenie w ich kierunku. - Ich życie albo Róża.


Ponownie zerknęłam na jej wyciągniętą rękę. Czy miałam w ogóle jakiś wybór? Nawet gdybym ich poświęciła, nie miałabym szans wyjść z jaskini. Oddając Różę, może mieliby jakąś szansę na przeżycie. Spojrzałam jeszcze raz na kwiat w mojej ręce, a następnie, patrząc Kimberly z nienawiścią w oczy, oddałam jej jedyną nadzieję na uratowanie mojej ciotki. Kobieta wyszczerzyła się do mnie i zacisnęła Różę w ręce. W jednej chwili zajęła się ogniem, ale nie oparzyła Kimberly w żaden sposób. 


- Teraz ich wypuść - zarządałam.


Mężczyzna, który trzymał Cathana, odsunął miecz od jego szyi, a on spokojnym gestem ją rozmasował. Jednak ci przytrzymujący Ariana nie poruszyli się nawet o milimetr.


- Świetnie się spisałeś.


- Dziękuję, matko - odparł Cathan.


Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami. Kimberly była jego matką. Pomagał jej. Okłamywał nas. Byłam wściekła. Miałam ochotę się na niego rzucić i poniekąd to zrobiłam. Jednak zanim zdołam go choćby podrapać paznokciami, poczułam, jak ktoś uderzył mnie w twarz, tak że zatoczyłam się do tyłu i upadłam. Przez łzy dostrzegłam kilka płatków Róży, które odpadły kiedy ją zerwałam.


- Nie będą już potrzebni.


Kiedy Kimberly się odwróciła, szybkim ruchem zacisnęłam pięść na płatkach. Po chwili poczułam silne szarpnięcie w górę, które nakazywało mi wstać. Ktoś wykręcił mi ręce do tyłu i tak przytrzymał.


- Co mamy z nimi zrobić? - spytał mężczyzna za mną.


Kimberly odwróciła się na moment i obrzuciła mnie zwycięskim spojrzeniem.


- Zaskoczcie mnie.

Comment