Ósma Gwiazda ⭐ Adrianna

Otworzyłam powoli oczy i od razu ujrzałam regały w bibliotece oświetlone promieniami zachodzącego słońca. Wyglądało na to, że zasnęłam na torsie Kola, ale wcale mi to nie przeszkadzało i jemu raczej też nie. Czułam, że bawił się moimi włosami. Nie byłam przyzwyczajona do kontaktów fizycznych z innymi ludźmi, ale ta chwila sprawiała mi ogromną przyjemność. Mogłabym już nigdy nie wstawać, byle jej nie przerwać. W końcu jednak odwróciłam głowę, żeby móc przyjrzeć się jego twarzy. Kiedy tylko się poruszyłam, oderwał wzrok od książki i przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnął się i ja automatycznie też to zrobiłam. Żadne z nas się nie odzywało, tylko tak na siebie patrzyliśmy. Zupełnie szczerze mówiąc, mogłabym się wpatrywać w niego godzinami. Tak po prostu to robić i niczym się nie przejmować.


- To chyba są jakieś żarty - usłyszałam głos Avyanny i szczerze mogłam się tego spodziewać. Przeważnie w chwilach kiedy jestem naprawdę szczęśliwa, coś musi mi przeszkodzić. Usiadłam z westchnieniem i sięgnęłam po lustro. Kiedy go tylko go dotknęłam, na tafli pojawiła się twarz Avyanny,  która wyglądała na wyraźnie zirytowaną.


- Witaj kochana, chyba nie spodziewałaś się, że tak szybko się mnie pozbędziesz, prawda? - spytałam, unosząc jedną brew do góry. 


- Oh, to znowu ty - mruknęła, niezbyt zadowolona.


- Tak, mnie również miło cię widzieć. Może cię to zainteresować, że jesteśmy w trakcie szukania czegoś, co mogłoby nas uwolnić z lustra. A skoro jesteś jedyną osobą, z którą mamy połączenie, pewnie odegrasz w tym dużą rolę.


- Co?


- Nie dziw się. W końcu jesteśmy w Narnii. - Przewróciłam oczami, a dopiero po chwili zorientowałam się, że za Avyanną znajduje się las, a gdzieś w tle było słychać szum strumienia. Blisko zamku nie było żadnego strumienia czy potoku.


- Gdzie ty, do cholery, jesteś? - spytałam. Nie podobało mi się, że opuściła zamek. Zapewne tam znajdowały się nasze ciała, a one były kluczowe w powrocie.


Dziewczyna spojrzała w lewo, a ja ponownie dostrzegłam, jak bardzo jest podobna do Sabriny. Oczywiście miała charakterystyczne dla naszego rodu ciemne oczy, ale poza tym była kopią mojej przyjaciółki. 


- Gdzieś w środku lasu - stwierdziła, tak jakbym jeszcze się nie domyśliła.


- Mam coś!


Zwróciłam głowę w kierunku Kola. Miał tę samą książkę, którą trzymał kiedy się obudziłam. Do czytywał coś do końca, a ja cierpliwe czekałam.


- Co się dzieje? - spytała Avyanna.


- Trzeba znaleźć Srebrną Różę. W oby dwóch światach. Będziemy musieli zjeść te płatki, by nasza świadomość połączyła się z ciałami.


- Gdzie jest ta róża? - mruknęła Avyanna. Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc w jej głosie zdecydowanie. Postanowiła nam pomóc. To dobrze.


- W górach przy granicy z Archenlandią.


Westchnęłam głośno. Nie miałam ochoty na kolejne wycieczki. Dopiero co z jednej wróciłam martwa.


- Dobra powinnam ogarnąć, gdzie jest południe. Jeżeli pomożecie pozbyć się wojsk Kimberly, to postaram się znaleźć tę różę.


Kol uniósł głowę, na dźwięk imienia Kimberly. Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia. Będę to powtarzać do końca życia (chociaż teraz nawet po śmierci to powtarzam), że nigdy nie powinniśmy byli jej zaufać, a ja od samego początku miałam co do niej rację. Teraz czułam się niezwykle zła na siebie, że straciłam czujność i pozwoliłam, żeby mnie też oszukała.


- Mam nadzieję, że bez problemu uda nam się kontaktować - zwróciłam się do Avyanny, a następnie odłożyłam lustro na półkę. Obraz dziewczyny w jednej chwili zniknął, a ja spojrzałam na Kola. Oczekiwałam po nim jakiejś reakcji, w końcu z tego co wywnioskowałam, znali się z Kimberly wiele lat i byli o krok od ślubu. Ciężko mi było o tym myśleć, ale takie były fakty.


- Jeżeli dojdzie do walki - zaczął, odwracając wzrok, a ja wiedziałam, że nie ma do powiedzenia niczego dobrego.  - Nie będę mógł walczyć przeciwko niej.


- Ty chyba nie... - urwałam, kiedy kiwnął głową. Cholerny pakt krwi. Najważniejsza obietnica, jaką można złożyć drugiej osobie. Nie do rozerwania czy cofnięcia - raz zmieszana krew, zostaje zmieszana na zawsze. Cholera, nie mogą przeciwko sobie walczyć, nie mogą się zranić. Przeważnie pakt krwi zawierało rodzeństwo, przyjaciele lub... kochankowie. 


- No nie wierze - odezwałam się w końcu. 


- Byliśmy młodzi, a ja wielu rzeczy jeszcze nie rozumiałem - zaczął się tłumaczyć.


- Czego jeszcze mi nie mówisz? Może jeszcze zapomniałeś wspomnieć o tym, że macie razem dziecko! - wybuchnęłam. 


- To tylko jakiś głupi pakt! To niczego między nami nie zmienia! - wykrzyknął, a ja spojrzałam na niego ze łzami w oczach.


- Może właśnie wszystko zmienia - odpowiedziałam spokojnie i wybiegłam z biblioteki. Nie wiedziałam, gdzie chce dobiec, ale moja podświadomość poniosła mnie do Wschodniej Wieży. Nawet wbiegłam po schodach i wręcz wpadłam na drzwi, które natychmiast się otworzyły. Zatrzasnęłam je za sobą i oparłam się o nie plecami. Osunęłam się na podłogę, a moje policzki były całe mokre od łez. Zaczęłam je pospiesznie wycierać rękawem, bo nawet siedząc samotnie w Złotym Pokoju, nie chciałam okazywać słabości. Jednak nawet kiedy przestałam szlochać, łzy nadal spływały po policzkach i w końcu poddałam się w ich ciągłym suszeniu.


Czułam się okropnie. Tu nie chodziło o sam fakt, że pakt połączył go na resztę z życia z Kimberly (chociaż na to również byłam wściekła, bo niektórzy uważali, że pakt łączył ludzi bardziej niż małżeństwo). Tu chodziło o to, że mnie okłamał. Chociaż nie, bo nawet o tym nic nie wspomniał. Ja czułam się zmanipulowana i oszukana. Najgorsze, że nie pierwszy raz. Najpierw nie powiedział mi, że Gerard jest jego ojcem, potem zataił istnienie Kimberly i zaręczyny z nią, a teraz pakt. Zataił przede mną ważną część swojego życia. Mimo że nie byłam za bardzo wylewna, nic przed nim nie ukrywałam. Ufałam mu, ale najwidoczniej on mnie nigdy.


Chciałam usłyszeć pukanie do drzwi i spokojny głos Evie i Sabriny, proszących bym z nimi porozmawiała. Wtedy bym je wpuściła, wyżaliła się i ponarzekała. A one by mnie wysłuchały, pocieszyły i dały rady. Ale odebrano mi tę możliwość. W jednej chwili cały mój smutek zmienił się w nienawiść do Kimberly.


- Weź się w garść - warknęłam do siebie. Po raz ostatni otarłam łzy z policzków i pewnie wyszłam z pomieszczenia. Nie będę się kulić, zapłakana w pokoju, kiedy miałam inne rzeczy na głowie. Uczucia zaczekają, ratowanie Narnii nie. 


Ruszyłam prosto do stajni, mając nadzieję, że zwierzęta w jakiś magiczny sposób mogą przebywać w tej lustrzanej rzeczywistości. Nagle z jednego z zakrętów pojawił się Kol, ale ja go wyminęłam bez słowa. Złapał mnie za rękę i odwrócił w swoim kierunku.


- Posłuchaj mnie przez chwilę - powiedział.


- Nie, to ty posłuchaj mnie. - Wyrwałam rękę z jego uścisku i spojrzałam mu twardo w oczy. - Może ty nie możesz jej zabić. Ale ja tak. I przysięgam na gwiazdy, że to zrobię. Zagroziła mojej rodzinie raz i obiecuję, że nigdy więcej już tego nie zrobi. Na jej miejscu, zaczęłabym już szykować swój pogrzeb.


Z największą gracją, na jaką było mnie stać, odwróciłam się i ruszyłam do stajni. Tak naprawdę pierwszy raz poczułam się jak prawdziwa królowa.

Comment