Siedemnasta Gwiazda ⭐ Adrianna

Nie miałam pojęcia, ile czasu błądziliśmy po korytarzach, ale dzięki mapie wiedziałam, że poruszamy się w dobrym kierunku. W żaden sposób nie udało mi się nawiązać kontaktu z Avyanną. Odrobinę mnie to niepokoiło - bez niej nie było szans, żebyśmy powrócili, a stąd nie miałam za bardzo jak pokonać Kimberly. Postanowiłam jednak, że nie będę panikować i na razie skupiłam się na opuszczeniu korytarzy.


Szłam jako pierwsza. Specjalnie kilka kroków przed Kolem, żeby z nim nie rozmawiać. Nie miałam na to ochoty i nie chciałam jeszcze bardziej pogarszać mojego samopoczucia. To oczywiste, że nadal byłam zła, chociaż teraz moja wściekłość przerodziła się w smutek i rozczarowanie. Wiedziałam, że nigdy nie będę dla niego tak ważna jak Kimberly i chyba to bolało mnie najbardziej. Nienawidziłam jej, ale chyba dlatego, że po prostu chciałam być na jej miejscu.


Cholerny pakt krwi. Dlaczego zawsze coś musi niszczyć moje szczęście?


Agresywnie kopnęłam kamień na mojej drodze, a następnie skręciłam w kolejny korytarz. Kiedy planowałam skręcić w ten, który był zaznaczony na mapie, okazało się, że go nie było, a my staliśmy w ślepej uliczce. Przyjrzałam się dokładnie mapie, ale nie mogłam wywnioskować, gdzie dokładnie byliśmy. Co drugi korytarz był zakończony ślepym zaułkiem.


- A idź z tym w cholerę - warknęłam, rzucając mapą o ziemię. Odwróciłam się i ruszyłam do korytarza, z którego przyszliśmy. Postanowiłam, że pozwolę mojej intuicji mnie prowadzić. Wiele razy mnie zawiodła, więc może w końcu pójdzie dobrze?


- Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą głos Kola.


- Jak zwykle przed siebie - odparłam i wyjątkowo nie było w tym żadnej złośliwości. - Miejmy nadzieję, że nic nas nie zabije. 


Kolejne korytarze wybierałam na chybił trafił. No dobra, może nie tak do końca, bo tam, gdzie śmierdziało, nikt chyba nie chciałby sprawdzać co to takiego. Szczególnie kiedy pochodnia w każdym momencie mogła zgasnąć. W zapasie mieliśmy tylko jedną oraz świeczkę, która nie była najlepsza do takiej podróży.


Pierwszy raz zatęskniłam za moim życiem w Anglii. Zdawało mi się, że było to wieki temu. Spędziłam tam dość sporą część życia, ale nigdy jakoś tego nie wspominałam. Gdybym wtedy nie weszła w ten obraz na peronie, byłabym teraz w całkowicie innym miejscu. Nie zgubiłabym się w plątanie korytarzy, która jest bardziej gęsta niż pajęczyny na ścianach. Może poszłabym na studia i właśnie wracałabym z wykładu, który całkowicie przespałam? I może po drodze na kolejny spotkałabym Daniela całującego się z jakąś dziewczyną i Feliksa, który próbowałby go odciągnąć, tłumacząc, że spóźnią się? To byłoby dość proste życie, nie licząc tego wszystkiego, czego musiałabym się niepotrzebnie uczyć. Wtedy na tamtym peronie nie wpłynęłam tylko na swoje życie, ale również na życie Daniela i Feliksa. Na życie Evelyn, Victorii, Kola, Kaspiana, Kimberly... i na przyszłość całej Narnii.


Bo weszłam w cholerne malowidło na peronie.


Gdyby nie ja, Daniel i Vicki dalej żyliby. Osobno, ale chociaż nie martwi. Między Evie a Feliksem nigdy by do niczego nie doszło. Ja nigdy bym nie poznała Kola, a plan Kimberly udałby się i tak jak chciała, zostałaby królową. A Kaspian? Może odzyskałby tron. A może nie, bo w sumie to ja zabiłam Gerarda. I nawet bym o tym nie wiedziała. Wszystko mogło skończyć się całkowicie inaczej, a zapoczątkowało to moje porwanie. 


- O cholera - wyrwało mi się.


Poczułam się nagle strasznie przytłoczona tymi myślami.


Przystanęłam i zamrugałam kilka razy, przypominając sobie, że nie byłam sama. Odwróciłam się gwałtownie do Kola, a ogień pochodni mignął przed jego twarzą. Cofnął się o krok i podniósł ręce w obronnym geście.


- Nie tak agresywnie - powiedział, a kiedy spojrzał na mnie, zmarszczył brwi. - Coś się stało?


- Po prostu...  - zawahałam się przez chwilę - myślałam.


- Użyteczna czynność, prawda?


Minął mnie i rozejrzał się po odchodzących po bokach korytarzach.


- Bardzo. Doszłam do wniosku, że to ja z naszej dwójki trzymam pochodnię i w ostatnim czasie mam potrzebę wyżycia się na czymś. - Uśmiechnęłam się nonszalancko, kiedy znowu spojrzał na mnie. - Lub na kimś.


Również się uśmiechnął i wskazał na korytarz po swojej lewej.


- Panie przodem. 


Zmrużyłam oczy i przyjrzałam mu się podejrzliwie. Wcześniej jakoś nie przejmowałam się, co może kryć się w korytarzach, ale teraz coś mnie powstrzymywało. Może to dlatego, że przestałam mu ufać?


- Chociaż może nie, bo jak znowu umrzesz, to będzie na mnie - dodał i zabrał ode mnie pochodnię i jako pierwszy wkroczył do korytarza. Kiedy tylko to zrobił, usłyszałam jakiś dźwięk. W następnej chwili rozdzieliła nas kamienna ściana, a po mojej stronie zapanowała całkowita ciemność.


Uderzyłam dłonią w kamień, który zagrodził mi drogę. Nic się nie działo, ale uparcie waliłam w goły kamień. Mój oddech przyspieszył, a ja poczułam, jak do oczu zbierają mi się łzy. Miałam gdzieś ciemność, z której coś w każdej chwili mogło mnie zaatakować. Nie mogłam go też stracić. W moim życiu umarło zbyt wiele bliskich mi osób, on nie mógł być następny. Po prostu nie mógł. 


- Kol! - krzyknęłam, jeszcze mocniej uderzając w ścianę. Rzadko panikowałam. W każdym razie tak mi się wydaję, ale w tamtym momencie ból w klatce piersiowej był tak wielki, że prawie nie mogłam oddychać.


- Wszystko w porządku - usłyszałam jego przytłumiony głos z drugiej strony. Odetchnęłam z ulgą, a uścisk w piersi minimalnie zmalał. - Nie ruszaj się nigdzie, znajdę cię.


- Bez światła za bardzo nie wiem, gdzie mogłabym się ruszyć!


Nie usłyszałam już odpowiedzi. Usiadłam przy ścianie i po omacku wyciągnęłam z torby świeczkę, a następnie krzesiwo i sztylet. Żałowałam, że nikt jeszcze nie stworzył zapałek, bo wtedy bardzo by mi się przydały. Od razu za pierwszym razem udało mi się zapalić lont, ale natychmiastowo zgasł przez podmuch powietrza. A to oznaczało, że gdzieś niedaleko jest wyjście. 


Za drugim osłoniłam świeczkę, ale już nie chciała zapalić się tak szybko. Początkowo nie bałam się tej ciemności, ale kiedy w pewnym momencie usłyszałam jakiś nienaturalnie wysoki krzyk, myślałam, że padnę na zawał. Najgorsze było to, że żaden człowiek nie byłby w stanie wydać takiego odgłosu. Przez chwilę siedziałam w miejscu, starając się nawet ciszej oddychać. Kiedy się nie ponowił, stwierdziłam, że pewnie musiałam to sobie uroić, a wtedy niedaleko siebie usłyszałam głos mojej matki, wołający mnie po imieniu. Kiedyś już coś podobnego mi się przydarzyło i za dobrze tego nie wspominam. Jednak słysząc ponownie głos matki - nawet kiedy wiem, że nie jest prawdziwy - sprawia, że zaczynam za nią okropnie tęsknić. Ciężko mi sobie przypomnieć, jakie miała rysy twarzy, ale nadal pamiętam, że była niezwykle piękną kobietą. Ale straciłam ją, tak jak ojca, a teraz mogę też stracić wszystko inne. 


Głos znowu powtarza moje imię. Ostatnim razem zakończyło się to krzykiem, który wręcz mnie sparaliżował. Nie chciałam, by tym razem to znowu się stało, więc wstałam i przesuwając dłonią po ścianie, ruszyłam dalej korytarzem. Głos był w tej samej odległości za mną. Byłam okropnie przerażona. Wiedziałam, że ręce mi się trzęsły, ale nic na to nie mogłam poradzić. To niby był głos mojej matki, ale bardziej złowieszczy. 


W pewnej odległości ode mnie zobaczyłam błyskające światło. Rzuciłam się w tamtym kierunku biegiem. Kiedy w kręgu światła zobaczyłam Kola, przyspieszyłam i się w niego wtuliłam. Miałam absolutnie gdzieś moją dumę, po prostu tego potrzebowałam. Objął mnie jedną ręką i pogładził po włosach.


- Znalazłem wyjście.

Comment