Dziewiętnasta Gwiazda ⭐ Avyanna

- Może chcielibyście to jeszcze przedyskutować? - spytałam ludzi Kimberly, którzy zdecydowali, że najlepiej będzie nas zrzucić z wodospadu. Plus za kreatywność. - Nie ważne za ile was przekupiła, dam więcej.


Ten przytrzymujący mnie zaśmiał się drwiąco.


- Nie przekupiła nas - powiedział.


- Więc ja to zrobię. Dwie sztabki złota?


Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.


- To może trzy?


Ktoś mnie pchnął bliżej krawędzi i serce podskoczyło mi do gardła.


- Dobra, dobra. Pięć!


Nawet jeśli nie chcieli dać się przekupić, to liczyłam na to, że w ten sposób załatwię nam trochę czasu, a Arian wymyśli jak nie skończyć pod wodospadem. Starałam się zagadać ich jeszcze w jakiś sposób, oferując coraz większą sumę, ale nie chcieli się złamać, a ja za każdym razem byłam coraz bliżej krawędzi. Chyba mieli mnie już dość i najchętniej od razu zrzuciliby mnie w dół, lecz zaczęłam stawiać opór. Nie chciałam umierać. Jeszcze nie teraz, a najlepiej to nigdy. Ich to jednak nie interesowało.


W pewnej chwili z oddali usłyszałam głos ciotki, który mnie wołał. Jeden z ludzi został wysłany, żeby to sprawdzić. Arian natychmiastowo to wykorzystał i gdy tylko tamten zniknął między drzewami, uderzył potylicą w nos, tego, który go trzymał. Tymczasem ja z całej siły nadepnęłam mojemu przeciwnikowi na stopę, mając nadzieję, że niski obcas zmiażdżył mu stopę. Mężczyzna wypuścił mnie i zatoczył się do tyłu, przeklinając pod nosem. Odsunęłam się od krawędzi, a w następnej chwil, mężczyzna rzucił się na mnie i z całej siły powalił na ziemię. Uderzenie wycisnęło z moich płuc powietrze, ale gruby futro odrobinę zamortyzowało upadek. Ciężar napastnika był dla mnie zbyt ciężki i nie mogłam go z siebie zrzucić. Kiedy chciał uderzyć mnie w twarz, od razu zasłoniłam się dłońmi, a chwilę później poczułam ból w okolicach szczęki. Nie potrafiłam się bić. Teoretycznie mnie tego uczono, ale w praktyce nie miałam okazji wykorzystać, a teraz byłam tym wszystkim po prostu sparaliżowana i też nie byłam w stanie nic zrobić.


Kolejny cios, a następnie... nic. Ciężar z mojej piersi zniknął i zobaczyłam, jak Arian siłuje się z mężczyzną. Nie mogłam określić, kto wygrywa, ale chciałam chłopakowi jakoś pomóc. Podniosłam się i zobaczyłam nieprzytomnego drugiego strażnika. Przy pasie miał broń, więc postanowiłam ją pożyczyć, bo w takim stanie nie była mu dłużej potrzebna. Sztylet był krótki, domyśliłam się, że do rzucania. Idealnie. Jedyne, na czym skupiłam swoje umiejętności.


Mężczyzna dusił Ariana i znajdowali się niebezpiecznie blisko krawędzi. Skupiłam się na szumie wodospadu, wycelowałam w plecy mężczyzny, a następnie rzuciłam. Ostrze przecięło powietrze i trafiło go między łopatki. Wypuścił Ariana, który zniknął mi z pola widzenia.


Krzyknęłam.


Mężczyzna zatoczył się i wpadł do rzeki, a prąd poniósł go do wodospadu. Przez chwilę słyszałam jego przeraźliwe krzyki, a potem zamilkł. Sama rzuciłam się w stronę, gdzie zniknął Arian. Proszę, proszę, niech żyje.


Żył.


Trzymał się oburącz wystającego korzenia drzewa. Była cały, dzięki Aslanowi! Podałam mu rękę i pomogłam wdrapać się na górę. Przez chwilę siedzieliśmy obok siebie, a ja z trudem łapałam oddech. Już nigdy nie ucieknę z pałacu, obiecuję. Raz mi wystarczy.


Po paru minutach Arian podnosi się jako pierwszy i wystawia rękę w moim kierunku. Przyjęłam jego pomoc i skinęłam na podziękowanie głową.


- Co teraz? - spytał.


- Zapraszam do pałacu - odparłam. - Jestem pewna, że tam się skierują, a nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę przywalić Cathanowi.


Nie mogę uwierzyć, że byłam o krok od poślubienia go.


Strażnicy zostawili swoje konie niedaleko wodospadu, więc je też postanowiliśmy sobie pożyczyć. Różniły się od znanych mi koni, a kiedy ruszyliśmy, poruszały się o wiele szybciej. I to, co zauważyłam po kilku godzinach jazdy, było to, że w ogóle się nie męczyły. Było mi ich żal. Nie wiadomo, co przeszły, że tak skończyły, ale byłam pewna, że to nic naturalnego. Jednak dzięki temu dotarliśmy o wiele szybciej do pałacu, gdzie wszyscy szykowali się na oblężenie. Po minięciu granic miasta, wieści szybko do nas dotarły i chwilę później byłam już we wszystkim zorientowana. Wojska, które zostały wysłane przeciwko Kimberly, zostały rozniesione w pył i przeżył tylko jeden człowiek, który na dowód łaski Kimberly, miał ostrzec resztę, że szykuje się wojna, ale ona ułaskawi każdego, kto się podda.


Trudno poruszało się przez miasto ze względu na to, że na drogach było mnóstwo mieszkańców. Również kierowali się w stronę pałacu, gdzie mogli znaleźć schronienie. Przeciskanie się między nimi nie było uprzejme, ale tu nie chodziło o uprzejmość, tylko o ich życie, więc musieli mi wybaczyć, jeżeli paru z nich uderzyłam łokciem. Im bliżej bramy, tym tłum gęstniał, a plątanina ciał była prawie nie do przebicia. Fala ludzi nie poruszała się w głąb dziedzińca, a kiedy podeszłam bliżej, zauważyłam, że brama była zamknięta. W jakiś sposób nie zgubiłam Ariana w tym tłumie, a kiedy już zrównaliśmy się ze sobą, ruszyliśmy ramię w ramię, do jednego ze strażników, którego widziałam przez szpary. Stał nieruchomo, ignorujący ludzi krzyczących coś niezrozumiałego w jego kierunku. Starałam się za bardzo nie taranować osób dookoła, ale w inny sposób nie dostałabym się bliżej.


- Ej, słyszysz mnie? - próbowałam przekrzyczeć tłum, ale po reakcji strażnika nie byłam w stanie wywnioskować, czy udało mi się, czy też nie. - Posłuchaj mnie, jestem księżniczką Avyanną i rozkazuję ci wpuścić mnie do środka.


Parsknął śmiechem pod nosem.


- Tak, a ja jestem królem Kaspianem.


Spojrzałam na niego zirytowana. Mnie wcale nie było do śmiechu, wręcz przeciwnie.


- Otwórz tę cholerną bramę. Albo przede mną, albo przed wściekłym tłumem, albo przed wojskami Kimberly. Decyduj.


Patrzyłam teraz na niego wściekle zmrużonymi oczami, a kiedy to wyczuł, w końcu spojrzał w moim kierunku. Jakiś mięsień na twarzy mu drgnął, ale nadal nie poruszył się, by otworzyć bramę. Nie wierzył mi.


Spojrzałam ponad jego ramieniem i gorączkowo zaczęłam szukać kogoś, kogo znałam. Kapitan Asher miał idealne wyczucie czasu, bo akurat zauważyłam, jak wychodził z kuchni. Zawołałam go najgłośniej, jak potrafiłam, a on z roztargnieniem się rozejrzał. Początkowo mnie nie rozpoznał, ale już po chwili kazał wpuścić mnie do środka. Odetchnęłam z ulgą, jednak nie na długo. Ludzie napierali na mnie ze wszystkich stron, kiedy przeciskałam się do grubych mosiężnych drzwi znajdujących się niedaleko. Kiedy drzwi się otworzyły, zostałam wręcz wepchnięta do środka, a za mną rozpaczliwie chciało się dostać do środka kilka innych osób. Arian jednak ich przytrzymał, dając mi szansę, na wejście do środka. Nie chciałam iść bez niego. Spojrzał na mnie i kiwnął głową, bezgłośnie mówiąc "idź". Więc ruszyłam.


Kapitan Acher chciał się dowiedzieć, gdzie byłam i jak najszybciej zabrać mnie do medyczki, a następnie do ojca, jednak ja kategorycznie się nie zgodziłam. Musiałam zrobić coś innego. Musiałam dostać się do grobowca królewskiego. Drogę świetnie znałam, a poczucie, że brakowało mi czasu, sprawiało, że biegłam, nie zważając na osoby na zamku. Nic więcej się nie liczyło.


Chłód bijący od tamtego miejsca przeszywał mnie na wskroś, jednak ani na moment się nie zatrzymałam. Patrzyłam na tablice, gorączkowo szukając znajomych imion. Adrianna lub Kol. Kol lub Adrianna. Jako pierwszą znalazłam jego sarkofag. Jego podobizna w dłoniach trzymała kamienny miecz, na którym był wyryty napis "w obronie Jej Królewskiej Mości". Pchnęłam górną płytę, ale poruszyła się tylko odrobinę. Zaparłam się mocno nogami i pchnęłam pokrywę jeszcze raz. Ustąpiła. Myślałam, że po otwarciu trumny, zapach będzie nie do zniesienia, ale nic takie nie poczułam. Kiedy zajrzałam do środka, okazało się, że ciało było w nienaruszonym stanie.


Pospiesznie sięgnęłam do kieszeni po płatki róży, które pozbierałam z ziemi jaskini i wepchnęłam jeden z płatków do jego ust. Następnie obróciłam się i zaczęłam rozglądać się za sarkofagiem mojej ciotki. Znajdował się kawałek dalej, na podwyższeniu. Również był kamienny, ale ze złotymi zdobieniami, a na brzuchu Adrianny leżała pozłacana korona. Jej płyta była cięższa, ale przy dobrej motywacji, wszystko da się zrobić. Jej również wepchnęłam do ust, płatek róży i z wyczekiwaniem na nią spojrzałam.


- Proszę żyj - wyszeptałam.


I wtedy otworzyła oczy.

Comment