Dwunasta Gwiazda ⭐ Avyanna

Następnego ranka obudziłam się przez ostry ból w ramieniu. Syknęłam z bólu i ostrożnie usiadłam na łóżku. Bandaż był cały w zaschniętej krwi, ale na szczęście na stole był czysty. Już chciałam wstać i zmienić opatrunek, ale wtedy zauważyłam, że byłam sama w pomieszczeniu. 


- Cholera - mruknęłam pod nosem. Zdradził mnie? Co z naszą umową z poprzedniego dnia? Pewnie już w tym momencie jedna czwarta straży pałacowej zmierzała w stronę tej wioski. Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, zastanawiając się, co mogłoby mi się przydać w lesie, gdy nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął Arian.


- Umiesz się tym posługiwać? - spytał, podając mi miecz.


Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam przez jego ramię, ale nigdzie nie dostrzegłam pałacowej straży. Chyba że czekali na zewnątrz. Szybko podeszłam do okna i przez nie wyjrzałam, ale tam również było pusto.


- Dobrze się czujesz?


Odwróciłam się do niego powoli ze sztucznym uśmiechem.


- A ty? - spytałam, odbierając od niego broń i przyjrzałam się jej. - Źle wyważony, a ostrze wyszerbione - stwierdziłam. - Jednak nie najgorsze.


Kiwnął głową.


- Zmienię ci opatrunek i możemy ruszać. 


Miał delikatne dłonie. Z łatwością to dostrzegłam. Całe życie otaczały mnie osoby, które miały spracowane, szorstkie dłonie i zgrubienia na palcach. Jego były gładkie i tylko poprzecierane na kotkach.


- Czym wcześniej się zajmowałeś? - zagaiłam, kiedy zauważyłam, z jakim skupieniem i profesjonalizmem bandażował moje ramię.


- Może to zabrzmieć dziwnie, ale nie pamiętam - westchnął. 


- Kompletnie nic? - Uniosłam brwi do góry.


Pokręcił głową.


- Jedynie mały domek, z którego było widać góry.


Zrobiło mi się go strasznie szkoda. Wydawało mi się, że nie można zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Może to była obrona świadomości na jakieś ciężką sytuację, która go spotkała. Równie dobrze mógł też kłamać. Postanowiłam dalej nie dopytywać - to była jego sprawa, jak będzie chciał mi powiedzieć, to powie.


Kiedy skończył, ruszyliśmy do stajni. Z tego co się zorientowałam, właścicielka karczmy, pożyczyła nam dwa wierzchowce, ale musiały wrócić do niej całe i zdrowe. Za pomocą padania promieni słonecznych, określiliśmy, gdzie jest południe i ruszyliśmy drogą w tamtym kierunku. Najpierw musieliśmy dotrzeć do wioski, która była u podnóża gór. Wcześniej obliczyłam, że dotarcie na miejsce może zająć nam jakieś pięć dni, chociaż teraz dzięki koniom obstawiałam jakieś trzy, może nawet krócej. Droga, po której się poruszaliśmy, była całkowicie pusta. W błocie znajdowały się odciski kół czy kopyt, ale nie były świeże. Najwyraźniej nikt się nimi od dawna nie przemieszczał. 


Między nami panowała cisza, a żadne z nas jej nie przerywało. Jeszcze nigdy nie byłam tak długo poza pałacem. Szczerze zaczynało mi się to podobać. Czułam się w pewnym sensie wolna. Wiatr wiał delikatnie, a ptaki śpiewały w koronach drzew. Co jakiś czas krzaki przy drodze się poruszały, a spłoszone zwierzęta, gdzieś uciekały. Nie mogłam powstrzymać się przed ciągłym uśmiechaniem. Wręcz zaciągałam się zapachem lasu i deszczu, który chyba ustał dopiero o poranku. To było niesamowite.


Po południu postanowiliśmy zrobić postój. Zagłębiliśmy się między drzewa, tak że nikt nie mógł nas dostrzec od drogi. Niedaleko znajdowała się kłoda, na której przysiadłam. Przez całą drogę miałam ręce wystawione na chłód i teraz pocierałam je o siebie, by trochę je ogrzać. Niby słońce było na niebie od kilku godzin, ale nadal nie było za ciepło.


- Możemy rozpalić ognisko - stwierdził Arian, wyciągając coś z torby przytroczonej do siodła .


- To nie jet konieczne - zaprzeczyłam od razu.


Postanowiłam w końcu wstać i zaczęła kręcić się w tę i z powrotem. Przed nami było jeszcze kilka godzin jazdy, a teraz była najlepsza okazja na rozprostowanie nóg. W pewnej chwili Arian podał mi zawiniątko, a po jego rozwinięciu dostrzegłam kromki chleba przełożone dżemem. Podziękowałam z uśmiechem i nadal krążyłam.


Nie minęło jednak kilka minut, a ponownie się zatrzymałam. Było zdecydowanie za cicho. Ptaki nie śpiewały, w krzakach nic się nie poruszało, nawet wiatr nie wiał. Spojrzałam na Ariana. Czegoś nasłuchiwał z uniesioną ręką, dając mi znak bym się nie ruszała ani nic nie mówiła. Od strony drogi było słychać tętent kopyt oraz szczęk kolczug.


Po chwili między drzewami zauważyłam kobiecą sylwetkę w zbroi. Hełm trzymała pod pachą, przy pasie bezpiecznie w pochwie tkwił miecz. Odrzuciła swoje brązowe włosy do tyłu, spoglądając na kogoś za sobą. Przez tę krótką chwilę mogłam dostrzec jej twarz, która była młoda i piękna.


- Goar! - odezwała się, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pewność siebie oraz władza aż od niej biły i wiedziałam, że była typem takiej osoby, której nie można po prostu zignorować.


Krzaki odrobinę zasłaniały mi widoczność, ale dostrzegłam, że podeszło do niej coś co miało rogi na głowie. O cholera, to minotaur. Do tej pory nie poruszyłam się ani o milimetr, ale w tamtej chwili już kompletnie stałam jak zamurowana.


- Weź trzech ludzi i sprawdź drogę. Musimy dotrzeć do wodospadu przed nimi.


- Tak jest, pani - odparł minotaur, schylając głowę i wycofał się odrobinę do tyłu.


- Jakieś wieści od mojego syna? - spytała jeszcze, a jej głos odrobinę złagodniał.


- Niestety nie.


Skinęła głową i następnie zniknęła z pola mojego widzenia, tak jak podążająca za nią dwudziestka ludzi oraz parę innych istot, których nie byłam w stanie zidentyfikować. Nie zdawałam sobie sprawy, że na moment wstrzymałam powietrze, dopóki go w końcu nie wypuściłam. Kiedy miałam pewność, że są w bezpiecznej odległości od nas, podeszłam jak najszybciej do Ariana.


- Róża jest ukryta za wodospadem? - spytałam szeptem.


- Możliwe - odparł, wzruszając ramionami.


- Więc musimy się tam dostać szybciej.


Podeszłam do mojego konia i z torby wyciągnęłam mapę. Rozłożyłam ją na ziemi i uważnie się jej przyjrzałam.


- O świcie byliśmy tu. - Wskazałam palcem wioskę. - Teraz mamy południe. Minęło około sześciu godzin. Tak z trzy metry na sekundę, co daje - wykonałam szybki rachunek w głowie - około sześćdziesięciu czterech kilometrów jak dotąd. Czyli jesteśmy gdzieś... O tutaj. - Wskazałam kolejne miejsce. - Wystarczy się kierować przez las na południowy-wschód. Da nam to co najmniej dzień przewagi - zakończyłam i uniosłam głowę, by się przekonać czy mnie słuchał, czy tylko mówiłam do siebie.


Miał wysoko uniesione brwi, najwyraźniej zaskoczony tym, że potrafię robić coś jeszcze oprócz marudzenia i pakowania się w kłopoty.


- Dobra, zróbmy tak.

Comment