Osiemnasta Gwiazda ⭐ Adrianna

Wyjście z tunelu, było dość niedaleko gór. To był cholernie długi korytarz i absolutnie nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł jego budowy, ale należą mu się w tej chwili ogromne podziękowania. 


Za wiele się nie odzywałam. Myślałam, że żałoba po śmierci moich rodziców, ustąpiła już dawno temu, ale teraz znowu czułam się niewyobrażalnie zrozpaczona. Miałam świadomość tego, że głos w korytarzach nie należał do mojej matki, ale był niesamowicie podobny. To wystarczyło, by na nowo rozbudzić tęsknotę, która była głęboko ukryta w moim sercu. 


To nie sprawiło, że poczułam się słabsza. Wręcz przeciwnie, poczułam się na nowo zmotywowana. Byłam gotowa przemierzyć następne kilometry, po to, żeby uratować królestwo, które jako jedyne zostało mi w spadku po rodzicach. Nie mogłam ich zawieść, nie mogłam zawieść swojej rodziny, ani siebie.


Z nową energią ruszyłam za Kolem.


Słońce było wysoko nad horyzontem i grzało mi ramiona. Teoretycznie z każdym wyżej przebytym metrem temperatura powinna się stopniowo zmieniać, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób cały czas była taka sama. Może to nawet lepiej, bo gdyby się okazało, że tuż przy wodospadzie, byłoby śniegu po kolana, to zamarzlibyśmy na kość, zanim byśmy zdążyli się zorientować, gdzie jest Róża.


Wspinanie po górach nigdy nie było moją mocną stroną. Za wiele razy też tego nie robiłam, ale tym razem zacisnęłam mocno zęby i po prostu szłam przed siebie. Byłam zdeterminowana i w połowie drogi już całkowicie spocona. Zrobiliśmy krótki postój. Oparłam się o kamienie i zaczęłam wciągać głęboko powietrze, by unormować oddech. Wiedziałam, że jeszcze trochę mamy do przejścia, a nie mogłam zmarnować całej energii. W torbie przewieszonej przez moje ramię nie było zbyt dużo zapasów. Woda była już na wykończeniu, a na dnie torby znalazłam parę orzechów. Nie było to za wiele, ale ważne, że było.


- Trzymaj - powiedziałam, podając Kolowi jego wydzieloną część orzechów. 


Po tej chwili, w której postanowiłam odrzucić moją dumę na bok i go przytulić, czułam, że atmosfera między nami odrobinę się zmieniła. I to na lepsze. Nie czułam już, że tak mocno muszę trzymać go na dystans, tylko dlatego, że z Kimberly łączył go pakt krwi. Byłam zraniona to prawda, ale nie byłam już na niego zła i wiedziałam, że to kwestia czasu, zanim całkowicie mu wybaczę.


Kiedy na moment nasze dłonie się dotknęły, spojrzałam uważnie na niego i delikatnie się uśmiechnęłam. To był szczery uśmiech. Może tajemnicą szczęścia było odstawienie dumy na bok i radość z tego co się ma. Ja w tamtym momencie miałam tylko jakieś stare orzechy i osobę, którą kocham. I to mogłoby mi absolutnie wystarczyć.


Odsunęłam szybko dłoń i przeniosłam wzrok na lasy, które roztaczały się poniżej wzgórza. Niebo było bezchmurne i patrząc trochę bardziej północ, dostrzegłam jedną z wież pałacu. Wszystko wyglądało zadziwiająco spokojnie i gdyby nie fakt, że mieliśmy coś do załatwienia, mogłabym zostać tam już na zawsze.


Nadal, patrząc na okolicę, rozpuściłam włosy, by związać je nieco inaczej, bo zaczęły mi powoli przeszkadzać. Kiedy przejechałam dłonią po nich, nieznacznie skrzywiłam się, czując, jak bardzo były mokre od potu.


- Kiedy w końcu wydostaniemy się z tego świata, będę musiała porządnie się wykąpać. - Chłopak nieznacznie się uśmiechnął. - To nie jest zabawne. Pachnę gorzej niż karły. - Zaśmiałam się pod nosem. Nawet nie wiem, jak pachną karły, ale na pewno nie tak źle jak ja teraz. 


Zapadła chwila ciszy, a ja nadal wpatrując się w horyzont, związałam włosy w niskiego koka na karku. Przed nami był jeszcze kawał drogi i mimo że na razie nic wielkiego nie usiłowało nas zabić, wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi. W tym świecie było po prostu zbyt spokojnie, a coś takiego nie jest naturalne. Dodatkowo cały czas miałam wrażenie, że Kimberly w jakiś sposób posiadała władzę nad tym światem i na pewno nie poprzestała na próbie otrucia mnie. O nie, byłam pewna, że szykowała bardziej spektakularny zamach na moje życie.


Spojrzałam na zawartość torby i wyjęłam z niej lustro. Zaczęłam powtarzać imię Avyanny, co gdyby zauważył ktoś z zewnątrz, pomyślałby, że jestem nieźle szurnięta. Jednak jak już zdążyliśmy się przekonać, nikogo więcej tu nie było i nie musiałam się obawiać o moją reputację. Odczekałam chwilę, ale Avyanna nie dawała żadnego znaku życia.


- Myślisz, że coś mogło jej się stać? - spytałam Kola.


Kolejne próby kontaktu z nią spłynęły na panewce, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Jeżeli w jakiś sposób Kimberly dowiedziała się o niej i o tym czego szuka, to było już po nas.


Czekałam z nadzieją na odpowiedź Kola. To była jedyna sytuacja, kiedy chciałam, żeby mnie okłamał i powiedział, że na pewno nic nie jest, wszystko się uda i ogólnie będzie dobrze. Właśnie takiego zapewnienia potrzebowałam.


Podniosłam w końcu na niego głowę, ale zamiast Kola zobaczyłam Kimberly. Stała i patrzyła na mnie z góry. Uśmiechała się, ale nie było w tym ani cienia wesołości, za to mnóstwo pogardy i wyniosłości. 


- Jesteś taka... żałosna - powiedziała, przechylając głowę, tak jakby chciała mi się przyjrzeć pod innym kątem.


Wstałam gwałtownie. Nie mogłam pozwolić, bym czuła się od niej gorsza. A już szczególnie nie mogłam tego po sobie pokazać.


- Żałosne jest to, że postanowiłaś się tu pojawić - odparłam ze największym spokojem, na jaki było mnie stać.


Zmieniła się. Dostrzegłam to od razu. Rysy jej twarzy były o wiele ostrzejsze i bardziej królewskie. Nadal chciała przejąć tron, a patrząc na nią, można by powiedzieć, że jest urodzoną królową. Była też wyższa i starsza. Kiedy umierałam, stała nade mną i patrzyła. Wtedy też się uśmiechała. Nienawidziłam jej i nie miałam żadnych oporów przed rzuceniem się na nią z mieczem. Przy pierwszym ciosie zrobiła unik, z kolei drugi odparowała mieczem, który pojawił się znikąd. Okazało się, że całkowicie nie wyszłam z formy, ale ona również. Każdy swój ruch nawzajem przewidywałyśmy i byłyśmy w stanie go odparować lub uniknąć. Na dłuższą metę, walczyłybyśmy do momentu, która pierwsza z nas padłaby z wycieńczenia. To jednak nie było celem jej wizyty.


Kiedy nasze ostrza się zablokowały - jedna z nas musiała ustąpić, ale żadna tego nie zrobiła. Kimberly spojrzała na mnie uważnie i ponownie się uśmiechnęła.


- Zabiłam ją - oświadczyła z dumą.


Dałam się jej rozkojarzyć. Od razu to wykorzystała i uwolniła miecz. Zadawał szybsze ciosy, a ja starałam się je blokować. Narastała we mnie złość, a zamiast przekierować ją na siłę, osłabiała mnie. Przegrywałam, ale dlaczego miałam się tym przejmować, skoro już nie miałam o co walczyć?


Popełniłam kolejny błąd. Kimberly złapała mnie za nadgarstek i obróciła mnie tak, że stała przyciśnięta do moich pleców, a miecz był przy moim gardle. Nadal trzymałam swój miecz, ale lewą ręką starałam się wyciągnąć sztylet. Był na tyle długi, że gdybym przebiła sobie nim serce, Kimberly również by oberwała. Byłam gotowa się poświęcić.


- Uspokój się, Adrianno - usłyszałam tuż przy uchu. To nie był głos Kimberly, tylko Kola. Tak naprawdę nigdy jej tu nie było.

Comment