18 - Kolejne obowiązki Steva

Od pogodzenia Pepper i Tony'ego minęło parę miesięcy. Para postanowiła że pojadą na wakacje. Cieszyłam się że im się udało.


Co do mnie i Bucky'ego wszystko szło dobrze, wręcz idealnie. Co prawda kłóciliśmy się, ale jaka para tego nie robi? 


Siedziałam w kuchni gotując obiad. Większość Avengersów potrafi gotować, ale są zbyt leniwi (czytaj Steve, Sam lub Bucky), więc jak zawsze gotowałam o wiele więcej.


- Cześć kochanie. - usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos. Po chwili poczułam jak ktoś całuje mnie w szyje. - Co tam gotujesz? - spytał.


- Ziemniaki, sos, i kotlety. - Bucky sięgnął po łyżkę i spróbował sosu.


- Mówił ci ktoś że jesteś aniołem? - zaśmiałam się na jego słowa. 


- Tak ty. - powiedziałam i pocałowałam go w usta. Nagle do kuchni przyszedł Steve. Był załamany i zdenerwowany.


- Co się stało? - spytaliśmy jednocześnie. 


- Mamy problem... - zaczął. 


- Faktycznie od dłuższego czasu był spokój. - sarknęłam. - O co chodzi?


- Chodzi o...chodzi o to że parę godzin temu spłonął jeden budynek...


- I?


- Chodzi o to że mutant się uaktywnił. 


- A czy zajmowanie się takimi sprawami nie jest w gestii X-menów? - spytał Bucky nalewając sobie soku.


- Te dziecko ma rok! No najmłodszy mutant o jakim słyszeliśmy.


- Faktycznie to jest dziwne. - przyznałam. 


- Ale chodzi o to że...zabrałem je. - na słowa Steva Bucky wypluł sok który pił. 


- Co zrobiłeś!? - spytał zdziwiony. Rogers opowiedział że był blisko budynku gdzie pojawił się pożar, że wbiegł do budynku gdzie zobaczył roczne dziecko które mimo dotykania płomieni nic mu się nie stało, a dym go nie dusił. Powiedział że wyniósł dziecko i kiedy strażacy gasili budynek Steve patrzył na małego i poczuł dziwną więź. - Zaraz, czekaj, moment, stop! Chcesz adoptować mutanta, który przez przypadek spalił swój dom i rodziców, dobrze zrozumiałem? 


- Tak. - odpowiedział poważnie. Spojrzałam na Buck'a który już chciał coś powiedzieć, ale uderzyłam go łokciem w bok. 


- Jesteś tego pewny? - dopytywałam. - Dziecko to duża odpowiedzialność...


- Wami się zajmuję więc chyba dam radę. - uśmiechnął się lekko.


- W takim razie będziemy cię wspierać. - powiedziałam. Bucky wypuścił nerwowo powietrze.


- Tak Steve. Masz nasze pełnie wsparcie. - dodał. 


- Dziękuję wam. - szepnął blondyn i przytulił nas oboje. - Wiedziałem że mogę na was polegać. 


***


Okazało się że chłopiec nie miał żadnej innej rodziny, a proces adopcyjny skończył się z korzyścią dla Kapitana Ameryki. Steve przedstawił nam dziecko. Było czarnoskóre i miało krwiste czerwone oczy. Muszę przyznać że maluszek był uroczy. Co do jego zdolności to panował na ogniem i dymem. Nic nie mogło go poparzyć, a same dziecko często wchodziło do palącego się kominka, co niepokoiło Bucky'ego. Steve miał pełne prawo zmienić imię dziecka, a jak je nazwał? Ignis Aron Rogers. Czemu na drugie dał mu Aron? Bo to było pierwsze imię dziecka. Ignis znaczy ogień, bądź też płomień po łacińsku. Nie powiem, Rogers ma talent. 


Kiedy Tony wrócił z wakacji wraz z Pepper i dowiedział się się co zrobił kapitan, wybuchł głośnym śmiechem myśląc że to żart, jednak kiedy ogarnął że to co powiedzieliśmy było prawdą, co więcej zobaczył Ignisa, zbladł, złapał się za głowę i powiedział cytuje "Rogers, ty jesteś psychicznie chory, ty się lecz!". 


Po pewnym czasie Bucky zaczął coraz bardziej lubić młodego Rogersa. Prawda parę razy go poparzył, więc zaczął go trzymać, głaskać itp lewą ręką. Ja natomiast pokochałam tego maluszka. Był uroczy i pocieszny. Często kupowałam mu różne rzeczy w stylu zabawek. 


Steve musiał ruszyć na misję i poprosił mnie i Bucky'ego o opiekę nad Ignisem. Oczywiście się zgodziliśmy. Rogers ruszył wieczorem, więc ja z dzieckiem wróciłam do pokoju mojego i Bucky'ego. Tak od niedawna śpimy w jednym pokoju. Usiadłam z nim na fotelu i zaczęłam nucić mu kołysankę. Barnes patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem.


- Nadajesz się na mamę. - powiedział podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego zaskoczona.


- Co? - spytałam.


- Tylko mówię. - wytłumaczył się i wziął ode mnie malca, po czym położył go do łóżeczka specjalnie przeniesionego na te okazję. - Po prostu... - zaczął i podszedł do mnie. - Kocham cię...i...i chciał bym spędzić z tobą resztę życia... - powiedział i klęknął na jedno kolano. Zdębiałam. Czy Bucky się mi oświadcza? - Wiem że jesteśmy ze sobą krótko, ale ten rok spędzony razem z tobą, był najwspanialszym rokiem w moim życiu. Więc...jaka jest twoja odpowiedz?


- Nie... - odpowiedziałam poważnie. - Puki nie dostanę pierścionka. - zaśmiałam się, kucnęłam i przytuliłam Bucky'ego. - Kocham cię.

Comment